czwartek, 25 września 2014

Recenzja (1): Jane's Addiction - Nothing's Shocking


Od dziś, w nieregularnych zapewne odstępach czasu, ukazywać się tu będą recenzje pełnych płyt. Polegać on będzie na przybliżaniu Wam, drodzy czytelnicy, utwór po utworze, klasycznych często albumów, które znam na pamięć i o których jakości mogę osobiście zaświadczyć. Zaczynamy od Jane's Addiction i  ich debiutanckiego krążka "Nothing's Shocking".

Najpierw drobne wprowadzenie. Jane's Addiction powstało w latach 80. XX wieku. Przez pierwsze dwa lata Perry Farrell wraz z ekipą skupiali się raczej na pracy w terenie. Do studia weszli dopiero w roku 1987, co poskutkowało wydaniem debiutanckiej płyty zatytułowanej "Nothing's Shocking" w roku 1988. Płyta jest jakby wizytówką grupy - kontrowersyjna okładka, mocne teksty, ostre gitarowe granie. Wszystko zaczyna się jednak od...
  1. "Up The Beach" - ...utworu nie tak ostrego, mającego raczej wprowadzić w klimat albumu. Ale już w tym utworze widać pewne cechy przewijające się przez całą twórczość JA - choćby charakterystyczna gitara Dave'a Navarro (o którym więcej tu), ważna rola basu Erica Avery'ego (zastąpionego później chwilowo przez Flea, o którym jeszcze wspomnę, a później - już na stałe - przez Chrisa Chaneya) i psychodeliczny wokal Perry'ego Farrella.
  2. "Ocean Size" - tu nadal nie pokazują wszystkiego co potrafią. Można powiedzieć że to swego rodzaju pomost między ich mroczną stroną objawiającą się choćby w "Up The Beach", a energicznymi gitarami rodem ze "Standing In The Shower... Thinking" (o którym za chwilę).
  3. "Had A Dad" - jeden z najbardziej typowo rockowych utworów Jane's Addiction. Melodia jest tu dość prosta, na pierwszy plan wysuwa się więc wyrazisty tekst. Zawsze ciekawił mnie jednak refren - spowolniony lekko, wprowadzający iluzję zmiany metrum. Interesujące od strony teoretycznej.
  4. "Ted, Just Admit It..." - arcydzieło. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów grupy, również pierwszy trwający ponad 5 minut. Jego następcami zostaną "Summertime Rolls" z tego samego krążka (utwór nie tak wspaniały, ale budzący jakby pewną nostalgię), a także "Three Days" (jeszcze dłuższe, jeszcze bardziej tkwiące w mroku), "Then She Did..." (ze wspaniałą partią skrzypiec i basu) oraz "Of Course" (utrzymane w klimacie kolorowej psychodelii) z płyty następnej - "Ritual de lo habitual". No i nie można przy "Tedzie..." nie wspomnieć o tym charakterystycznym okrzyku "Sex is violent!" który prowokuje gitary do nagłego rozpędu.
  5. "Standing In The Shower... Thinking" - jeden z żywszych utworów, kiedyś uznawałem go też za jeden ze słabszych. Z perspektywy czasu dostrzegam jednak, że (choć nadal nie należy do moich ulubionych) jest wyjątkowo zmyślnie skonstruowany. Znowu - smaczek dla teoretyków muzyki rockowej (których naprawdę na świecie nie brak).
  6. "Summertime Rolls" - jak "Standing In The Shower..." przyspieszało tempo albumu, tak "Summertime Rolls" je zwalnia. Jak pisałem wyżej - utwór już nie tak doskonały jak "Ted, Just Admit It...", ale na tyle emocjonalny (w porównaniu do reszty piosenek JA) i spokojny, że wzbudza w człowieku uczucia odmienne niż inne utwory z tej płyty.
  7. "Mountain Song" - najcięższy bodaj utwór na płycie. Dorównuje mu tylko "Pigs In Zen", znajdujące się jednak tylko na rozszerzonej, cyfrowej wersji albumu.
  8. "Idiots Rule" -  pierwszy utwór JA z udziałem Flea - basisty RHCP. Tutaj akurat artysta udzielał się jako trębacz. Jest energicznie, na swój sposób żartobliwie. Trochę jak w "Standing In The Shower... Thinking". Kolejny utwór z ostrym, wyrazistym tekstem o zabarwieniu anarchistycznym.
  9. "Jane Says" - w całej swej (pozornej przynajmniej) prostocie jest to chyba najłatwiejsza piosenka na płycie. Nie dziwi więc fakt, że - jeśli kierować się liczbą wyświetleń na portalu YouTube - jest to najpopularniejsza piosenka Jane's Addiction. Poprzez tekst jest to też jakby utwór programowy.
  10. "Thank You Boys" - po "Ted, Just Admit It..." oraz "Summertime Rolls" mój bezsprzecznie ulubiony utwór na płycie. Oczywiście z powodu swojej inności.
  11. "Pigs In Zen" - ciężko, ostro, gitarowo. Niedaleko stąd do Metalliki. Choć koneserem hardrockowych gitar nie jestem, docenić muszę świetną solówkę Dave'a Navarro.

Kalifornijczycy wydali później jeszcze trzy albumy studyjne. Trzeci w ich dorobku, czyli "Strays", nie jest szczególnie warty uwagi, zaś do dwóch pozostałych - "Ritual de lo habitual" oraz "The Great Escape Artist" zapewne jeszcze powrócimy.

Ocena: 9/10

Już jutro: Massive Attack

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz