sobota, 15 listopada 2014

Recenzja (3): Metronomy - Love Letters


Przyszła pora na kolejną recenzję. Tym razem do czynienia mamy z ostatnim do tej pory albumem grupy Metronomy - "Love Letters". Mimo, że już ich poprzednia płyta - "English Riviera" - była fantastyczna, "Love Letters" to chyba największe dokonanie w historii istnienia zespołu. A wszystko dzięki utworom takim jak...
  1. "The Upsetter" - czyli wstęp doskonały. Ładnie obrazuje nastrój całego albumu, nie uderza szczególnie zbyt radykalnymi brzmieniami (których w ogóle Metronomy na tej płycie się ustrzegło). Miłośników zespołu może jednak zaskoczyć sposób, w jaki ta piosenka się rozwija. Przy pierwszym odsłuchu oczekiwałem raczej zaostrzenia brzmienia poprzez wprowadzenie solówki syntezatorowej nałożonej na brzmienie gitary i lekką elektronikę w tle. A tu proszę - solówka gitarowa, charakterystyczny chórek wyśpiewujący słowa "you're really giving me a hard time tonight" i złagodzenie (a na pewno nie zaostrzenie) nastroju.
  2. "I'm Aquarius" - tu wchodzimy w stylistykę podobną nieco do tej z "Loving Arm" (ósmego bodaj utworu z "English Riviera") - jest sporo mroku, ale i charakterystyczne dla Metronomy prowadzenie melodii, elektroniczna perkusja, chórki. Niestety, pierwszy raz ukazuje nam się tu też jedyna chyba wada tego albumu - przewidywalność. Nie jest to na szczęście cecha każdego utworu (patrz: budowa "The Upsetter", pomysł na "Boy Racers", cały koncept "Month Of Sundays"), ale jednak jest to coś, co można wytknąć sporej części z nich. No i nie martwcie się - to tej płyty bynajmniej nie dyskwalifikuje. Daje ona muzycznie naprawdę bardzo dużo.
  3. "Monstrous" - z początku była to chyba moja ulubiona piosenka z tej płyty. Urzekające są te organy budujące i jednocześnie wzmacniające melodię, słowa "last time we dance here" i smętny wokal Josepha Mounta.
  4. "Love Letters" - mimo, że był to singiel drugi, można chyba powiedzieć, że pełnił rolę głównego. Przyjęty całkiem dobrze, ale raczej marnie reprezentujący klimat płyty. Jest to jednak do wytłumaczenia - sęk w tym, że płyty tak różnorodnej nie da się zaprezentować jednym utworem. Dlaczego więc to akurat "Love Letters" zostało mianowane wiodącym singlem? Zapewne z powodu swojej popowości. No i jest to w końcu piosenka tytułowa.
  5. "Month Of Sundays" - jeden z najbardziej zaskakujących kawałków z tej płyty. Są chórki, ale to nie chórki w stylu Metronomy. Jest syntezator, ale też jakby nie ich. Jest sekcja rytmiczna, ale znowu - zagrana inaczej niż w większości utworów tego zespołu. Wszystko to drobnostki, więc o elemencie zaskoczenia decyduje ich dość niespotykane zestawienie.
  6. "Boy Racers" - jasne nawiązanie do historii muzyki elektronicznej. Słychać tu choćby Morodera rodem z "Chase". Zabieg ciekawy, w kontekście Metronomy zaskakujący również brakiem wokalu.
  7. "Call Me" - zaczyna się średnio ciekawie, ale rozwinięcie jest wspaniałe. Najbardziej w uszy rzuca się klawiszowa solówka z końca utworu nałożona na wspaniałą linię melodyczną basu. Piękna sprawa.
  8. "The Most Immaculate Haircut" - typowy smęt, ale melodycznie poprowadzony w sposób arcyciekawy - kolejna taka piosenka po "Call Me" i "Monstrous". Równie ładna.
  9. "Reservoir" - no i znowu smęt, znowu typowy dla Metronomy, znowu bardzo melodyczny i znowu urzekający. Pięknie rozbrzmiewa tu charakterystyczny motyw elektroniczny rozpoczynający piosenkę oraz fragment końcowy, czyli przetworzone brzmienie "Call Me". Warto też obejrzeć świetnie narysowany teledysk do tej piosenki.
  10. "Never Wanted" - utwór zdecydowanie najspokojniejszy, doskonale zamykający ten album i wyciszający słuchacza po czterdziestu ponad minutach emocjonującej dźwiękowej podróży. Interpretacyjnie - nutka nadziei po dziewięciu w większości pełnych smutku utworach. "But it gets better..."
Mam nadzieję, że z recenzji wyłania się obraz płyty znakomitej, choć nie bez (nielicznych) wad. Należy jednak wspomnieć, iż z niewiadomych powodów "Love Letters" zostało bez mała zmiażdżone w recenzji na portalu Pitchfork. Zdania co do doskonałości albumu są więc podzielone, choć na szczęście znacznie przeważają zwolennicy tego wydawnictwa.

Ocena: 9/10

Już jutro: FKA twigs

piątek, 14 listopada 2014

FKA twigs - Lights On


Dziś coś dla wielbicieli nieco ostrzejszej (czyli w tym wypadku mniej typowo melodycznej) muzyki elektronicznej. Nie jest to dance, techno ani (na szczęście) dubstep, nic z tych rzeczy. Raczej zwyczajna elektroniczna muzyka alternatywna oparta na wspaniałym wokalu twigs. Delikatność przeplata się tu z kłującym brzmieniem syntezatorów. Jest zmysłowo, ale równocześnie drapieżnie. Najlepiej słucha się tego w nocy, w stanie lekkiego już zmęczenia. Zapewniony mamy wówczas lot w nieznane dotychczas okolice naszego umysłu.

Ocena: 7/10

Już jutro: Metronomy

czwartek, 13 listopada 2014

Metronomy - Everything Goes My Way


Jedna z tych piosenek, od których oderwać się nie sposób. Zresztą nie jest ona jedyną piosenką Metronomy należącą do tego rodzaju, bowiem zakwalifikować do niego można właściwie także cały ostatni album - "Love Letters". "Reservoir", "Call Me", "The Most Immaculate Haircut" - wszystko to są utwory bardzo smutne, ale i przykuwające uwagę na czas naprawdę długi.
I właśnie o tym traktować będzie post sobotni, będący krótkim omówieniem ostatniego jak na razie albumu w dorobku Metronomy. Serdecznie zapraszam.

Ocena: 8/10

Już jutro: FKA twigs

środa, 12 listopada 2014

Coldplay - Ink


Gościliśmy tu w poniedziałek jedną z lepszych piosenek z ostatniej płyty Coldplaya, więc dziś dla równowagi macie okazję posłuchać utworu bodaj najgorszego. "Ink" - bo właśnie o tę pieśń chodzi - jest do bólu popowe. Objawia się to we wszystkim - tekście, melodii, wokalu. Brytyjczycy zniżyli się tu niestety do poziomu "Mylo Xyloto". I to boli, bo utworek ten psuje bardzo percepcję całej płyty. Sytuacji nie są w stanie odratować nawet "Midnight" i "All Your Friends", ponieważ album z piosenką taką jak "Ink" po prostu nie może być uważany za aspirujący do miana dzieła wybitnego. Blisko podobnego błędu Coldplay był już na płycie "A Rush Of Blood To The Head", gdzie "Green Eyes" - utwór całkiem ładny, ale przy tym składający się ledwie z trzech akordów i bardzo nieoryginalnych słów - sąsiadował z fantastycznymi "Whisper", "Warning Sign", etc. Wtedy na szczęście na lekkim niesmaku się skończyło. Teraz jednak "Ink" wybija się (negatywnie) do tego stopnia, że nie sposób brać "Ghost Stories" całkiem na poważnie i trąbić o powrocie Coldplaya do wielkiej formy sprzed lat. Ale jak mantrę powtarzał będę, że oni jeszcze mogą dokonać rzeczy wielkich - oby już na krążku następnym.

Ocena: 4/10

Już jutro: Metronomy

wtorek, 11 listopada 2014

The Streets - Has It Come To This


Pierwszy singiel z albumu "Original Pirate Material", który uważany jest za jeden z najlepszych w historii brytyjskiego rapu. Słychać tu wyraźne inspiracje Wu-Tang Clanem (czyli grupą wybitnie HTRową) - szczególnie jeśli chodzi o beat, bo już rap Mike'a Skinnera jest znacznie bardziej stonowany niż choćby ten Method Mana. Muzyka faktycznie ciekawa, ale na dłuższą metę raczej męcząca - polecam więc przesłuchać całą płytę, z której pochodzi ten utwór i zdecydować, czy jest to rzecz konkretnie dla Ciebie i czy nie wolisz się przenieść na coś bardziej klasycznego (Gang Starr czy wspomniany już Wu-Tang).

Ocena: 8/10

Już jutro: Coldplay

poniedziałek, 10 listopada 2014

Coldplay - All Your Friends


Choć jest to jedna z lepszych piosenek z ostatniej płyty Coldplaya, nadal zalicza się niestety raczej do gatunku bardzo ładnych i przyjemnych, ale niekoniecznie wybitnych. Jest marzycielsko (pod tym względem powrót do trzeciego krążka w dorobku grupy - "X&Y"), nie tak całkiem popowo, bez szarż wokalnych Chrisa Martina - ogólnie nieźle. Jak już kiedyś pisałem: nadzieja na lepsze jutro. Wiele powinniśmy oczekiwać od następnego albumu Coldplaya.

Ocena: 8/10

Już jutro: The Streets

niedziela, 9 listopada 2014

Psy - Gangnam Style



Na pewno większość z Was pamięta nadal hit 2012 roku - piosenkę "Gangnam Style" Koreańczyka imieniem Psy. Utwór ten zrobił furorę na zachodnich rynkach muzycznych, przebojem wpadł na pierwsze miejsca list przebojów i długo nie chciał oddać prowadzenia. Poza tym jako pierwszy w historii przekroczył miliard (a później nawet dwa miliardy) wyświetleń w portalu YouTube, dostał tam też najwięcej polubień w historii (za co został zresztą wpisany do Księgi Rekordów Guinessa) Należałoby więc spojrzeć na niego z perspektywy czasu i zastanowić się czemu został tak gorąco przyjęty przez publikę i czy jest to utwór dobry.
Na drugie pytanie odpowiedź jest wyjątkowo prosta: nie. Obojętnie czy jest to parodia (tak twierdzi sporo osób, ale jakoś nigdy nie udało mi się dowiedzieć co miałaby parodiować), czy utwór nagrany dla zabawy, nie można zaliczyć go do utworów dobrych. Wokal jest co najmniej przeciętny, warstwa muzyczna - po prostu słaba, tekst również nie powala. Na pocieszenie dodam, że bywało gorzej (patrz: Rebecca Black - "Friday", Gunther - "Ding Dong Song" oraz obrzydliwość jaką jest disco polo).
Skoro utwór jest raczej marny, to czemu zyskał taką popularność? Przypuszczalnie ze względu na to, że powstał do niej dziwaczny (oczywiście z punktu widzenia przeciętnego amerykańskiego lub europejskiego słuchacza popu) teledysk. Ale dziwaczny w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zaskakuje on tym charakterystycznym, jakże popularnym tańcem, wyrazistością samego Psy, nietypowymi lokacjami, różnorodnością kostiumów. Patrząc na to wszystko i łącząc z muzycznym wykształceniem artysty (Berklee College Of Music - co prawda nieukończone, ale jednak) można faktycznie spokojnie stwierdzić, że utwór nagrany został dla zabawy. I dlatego (mimo, że bez wątpienia nie jest on dobry) uwielbia go tyle ludzi - czuć z niego luz, którym zaraża on słuchających. Nawet tych, którzy przepadają raczej za muzyką porządną.
I tu dochodzimy do puenty. Bo czy fakt, że "Gangnam Style" to piosenka słaba, od razu ją dyskwalifikuje? Nie. Na pewno wyklucza ją z działu muzyka, której słucha się by poszerzać horyzonty. Ale jednocześnie w chwilach, gdy potrzebujecie rozluźnienia, możecie bez wyrzutów sumienia nabić jej kilka kolejnych wyświetleń na YouTubie. Nie zaszkodzi Wam to, a może podniesie na duchu lub da energię do działania. Należy tylko pamiętać, by nie brać jej na poważnie, a uważać jedynie za tzw. guilty pleasure.

Ocena: 3/10

Już jutro: Coldplay