Zdecydowanie najlepsza piosenka Jacka White'a z najnowszej płyty. No i nietrudno zauważyć, że artysta zmienił fryz (zresztą tak wygląda chyba lepiej). Dziś bardzo krótko, ale jutro może będzie dłużej.
Może nie jest to spostrzeżenie szczególnie odkrywcze, ale zauważyłem ostatnio pewną prawidłowość dotyczącą jakości utworów na poszczególnych albumach. Mianowicie do najlepszych numerów na płycie zazwyczaj zaliczają się te tytułowe. I tak mamy na przykład "Blank Project" Neneh Cherry, "Turn Blue" grupy The Black Keys, "Novos Mistérios" duetu Ninos du Brasil. To oczywiście tylko kilka przykładów, i to wyłącznie z tego roku. Nie wspominam nawet o klasykach takich jak "Zombie" Feli Kutiego albo "Another Brick In The Wall" Pink Floydów (które pod utwór tytułowy również można podciągnąć).
Liczę na to, że podobną rolę na nadchodzącej płycie Caribou - "Our Love" - odegra utwór o tym samym tytule (można go już odsłuchać w serwisie YouTube). Jak pisałem już jakiś czas temu, jest on lepszy od i tak bardzo dobrego utworu singlowego - "Can't Do Without". Płyta zapowiada się więc znakomicie. Pozostaje czekać na nadejście czwartego dnia października (Dan Snaith urządza mi wspaniały prezent na imieniny).
Bodaj najbardziej płodnym muzycznie kontynentem jest Afryka. Nie jestem pewien z czego to wynika (choć kilka teorii na ten temat mam) - wiem jednak, że wszelkie przejawy i pochodne muzyki afrykańskiej - poczynając od muzyki etnicznej, przechodząc przez rytmy quasi-jazzowe (takie jak afrobeat) i sięgając aż do afroamerykańskiego w końcu soulu oraz hip hopu - są niezmiernie ciekawe.
Właściwie, jak się tak dobrze zastanowić, to (biorąc pod uwagę wyłącznie sześć podstawowych gatunków muzyki rozrywkowej) tylko alternatywa, pop i rock są gatunkami pochodzenia stricte europejsko-amerykańskiego. Hip hop, jazz oraz reggae łapią się już do muzyki "czarnej". Mamy więc podział pół na pół. I podział ten przebiega dość równo, bo poza europejską odmianą reggae (czyli SKA) oraz regionalnymi odmianami jazzu (np. norweską, stworzoną i prezentowaną przez pochodzącego z Polski Jana Garbarka) i hip hopu (np. nieszczęsną - nie licząc Fisza i kilku innych chlubnych wyjątków - polską) większość podgatunków pozostała głównie w rękach Afroamerykanów (w tym soul, trip hop, etc). Z kolei rock, pop i alternatywa nadal tworzone są raczej przez Europejczyków bądź Amerykanów.
Poza Europą, Ameryką Północną, a także Afryką muzyka niestety trzyma się raczej słabo. W Ameryce Południowej mamy do czynienia głównie z muzyką taneczną, która nie rozwinęła się w żaden popularny nurt muzyki rozrywkowej. W Azji - to samo, choć muzyka z Bliskiego Wschodu powoli przebija się do przeciętnych słuchaczy za pomocą artystów takich jak Y.A.S oraz M.I.A. O Australii, która również nic szczególnego poza przetworami produktów europejsko-amerykańskich sobą nie prezentuje, nawet nie wspominam.
Pozostańmy więc przy Afryce i słuchajmy:
soulu - w tym Ala Greena i Isaaca Hayesa,
jazzu - w tym Milesa Davisa, Johna Coltrane'a, Herbiego Hancocka i Niny Simone,
afrobeatu - w tym Feli Kutiego i wszystkiego, w czym uczestniczył wybitny perkusista Tony Allen,
hip hopu - ale tego porządnego, czyli na przykład Wu-Tang Clanu, Gang Starra i Mos Defa,
trip hopu - mimo, że powoli przejmuje go rasa kaukaska, nadal mamy Massive Attack z towarzyszeniem Horace'a Andy'ego,
funku - w tym Jamesa Browna, Afriki Bambaatyy oraz Grandmaster Flasha
oraz wspaniałej muzyki etnicznej - takiej jak ta dzisiejsza.
Z ciemnej strony mocy szlakiem muzyki elektronicznej przenosimy się na brazylijski karnawał w ujęciu techno. Mamy przed sobą włoski duet ukrywający się pod nazwą Ninos du Brasil. Nazwą wyjątkowo trafną, bo już na pierwszy rzut oka widać, że panowie ci faktycznie muzycznie wychowywali się na brazylijskich rytmach. Wyszło im to zdecydowanie na dobre, co pokazuje najnowsza płyta - "Novos Mistérios". Oprócz goszczącego tu dzisiaj utworu na szczególną uwagę zasługuje również kompozycja tytułowa. Jest ona ostatnim i najdłuższym utworem na płycie, chyba najciekawiej się rozwijającym i gwarantującym wyjątkowe zakończenie wyjątkowemu albumowi. Ale to innym razem, bo jutro śladem muzyki etnicznej przeniesiemy się do Afryki.
O Darkside ostatnio napisałem już dość sporo, ale najwyraźniej zapomniałem wspomnieć, że duet niestety zawiesił działalność na czas nieokreślony (może i na zawsze? Oby nie). Z kolei jeśli chodzi o ten konkretny utwór, radziłbym dać się ponieść emocjom. Uderzają w nas one zresztą już od samego początku, wraz z pierwszym akordem.
Wczoraj zupełnie niechcący rozpocząłem luźny ciąg skojarzeń muzycznych, który będzie kontynuowany na przestrzeni kilku najbliższych dni. Dziś mamy do czynienia z drugim tego ciągu ogniwem - piosenką jednego z najlepszych polskich zespołów rockowych - Strachów na lachy. Łącznikiem z wczorajszą piosenką jest tu tylko i wyłącznie gatunek, bo jakościowo "Doomsday" nie umywa się do "Żyję w kraju". Jak w przypadku większości utworów SNL, najważniejszym elementem kompozycji nie jest muzyka, a tekst (wpisujący się zresztą w popularny i zarazem arcyciekawy nurt zwalczania "patriotyzmu" w wydaniu ultrakonserwatywnym). Ta piosenka akurat jest dość ostra i energiczna, ale na albumie pt. "Dodekafonia" (z której ona pochodzi) znajduje się również sporo piosenek o innym wydźwięku. Na przykład moje ukochane "Radio Dalmacija", którego tekst wzbudza nieopisany niepokój połączony z głębokim smutkiem:
"I coraz mniej nam z oczu - wiem Idzie definitywny BACH Zostawiam pożegnalny list Kopertę z moim DNA Dalej po cichutku gra Radio Dalmacija Zgasiłem światło już Bardzo chce mi się spać"
Poniekąd podobną do "Dodekafonii" płytą jest "Jezus Maria Peszek". Ale o tej płycie napiszę z pewnością innym razem, bo jutro podążamy szlakiem gitarowym (choć z rockowego gąszczu przechodzimy na pola muzyki elektronicznej).
Dziś dla odmiany coś weselszego - piosenka z najnowszej płyty grupy Kasabian. Wybitna to ona nie jest (w przeciwieństwie do "West Ryder Pauper Lunatic Asylum"), ale niesie ze sobą tyle energii, że aż nie sposób przejść koło niej obojętnie (no i - co by nie mówić - nie jest zła). Rytmy dość dla Kasabian standardowe, dużo grania gitarowego, trochę syntezatorów - niby takie "chuj bala bala", jak to kilka tygodni temu określił pan Wojciech Mann we wtorkowej audycji "W tonacji Trójki", ale przynajmniej jest wariacko (w przyjemny sposób).