Skoro już uhonorowałem "Our Love" mianem najlepszej płyty minionego roku, to ten moment -prędzej czy później - musiał nastąpić. Im prędzej, tym lepiej, dlatego po zaledwie dziewięciu dniach od zakończenia roku 2014 zapraszam na recenzję wspomnianego wyżej albumu.
- "Can't Do Without You" - żałować można, że na płycie nie znalazła się rozszerzona wersja tego utworu - w mojej opinii naprawdę świetna. Jednak nawet w okrojonej postaci piosenka daje radę doskonale - czy to w odtwarzaczu płytowym, czy to na antenie radia. Pierwszy przykład na to, że kompozycje z "Our Love" są bardziej emocjonalne, a także bardziej rozbudowane niż te z "Jiaolong" wydanego jako Daphni.
- "Silver" - już po drugim utworze można praktycznie rozpoznać wiodący motyw tej płyty. Jest nim oczywiście miłość, jakże często w muzyce występująca. To nie jest jednak opowieść miłosna jakich powstało wiele. Ta brzmi naprawdę osobiście, nie jak piosenka popowa, która ma się wyłącznie dobrze sprzedać. W dodatku okraszają ją podkłady elektroniczne (momentami brzmiące jak ośmiobitowe), co eliminuje nam podobieństwo do wszystkich rockowych i jazzowych utworów miłosnych. Najważniejszym jednak wyróżnikiem są tu teksty - nie dość, że bardzo osobiste, to jeszcze prawie minimalistyczne. Chwilami niczym frazy wypowiadane przez zaciśnięte z bólu zęby.
- "All I Ever Need" - w tej ścieżce w moje uszy najbardziej rzucają się basy, pojawiające się od czasu do czasu pod główną linią melodyczną. Niby nic wielkiego - ledwie kilka dźwięków, grających przez krótkie chwile. Ale dodaje to utworowi dodatkowej głębi muzycznej, bo wiodąca elektronika cały czas praktycznie pozostaje niezmienna. Utwór "robią" zatem wszystkie te drobne wstawki.
- "Our Love" - piosenka, która jako wizytówka płyty - główny singiel i utwór tytułowy - sprawdza się znakomicie. Co prawda muzyka brzmi może trochę ostrzej, ale z pewnością jest w stanie przyciągnąć potencjalnego słuchacza swoją tanecznością i nie zraża do siebie depresyjnością, tak ziejącą przecież z "Your Love Will Set You Free", "Second Chance" i "Dive". Nie zarzucam jednak tej piosence komercyjności lub czegoś podobnego, nie. To po prostu dobrze dobrany utwór singlowy i tytułowy.
- "Dive" - pierwszy utwór instrumentalny, a przy tym jeden z krótszych na całej płycie. Spisuje się świetnie - uspokaja nastrój po "Our Love" i przygotowuje na część nieco smutniejszą i odmienną od tego, co słyszeliśmy w ścieżkach 1-4.
- "Second Chance" - rzecz dość u Dana Snaitha zaskakująca - kooperacja z wokalistką. W tym wypadku jest to Jessy Lanza. Tak jak Snaith pochodzi ona z Kanady i zajmuje się muzyką elektroniczną. Utwór wyprodukowany świetnie, a wokal Lanzy - choć nieszczególnie może zjawiskowy - w utwór wpisuje się znakomicie.
- "Julia Brightly" - coś poniekąd podobnego do "Dive" - krótki przerywnik instrumentalny, który subtelnie wprowadza uspokojenie nastroju, a przy okazji przypomina trochę twórczość Moby'ego. I tyle.
- "Mars" - kolejny utwór instrumentalny. Ma on jednak zupełnie inny niż poprzednicy charakter. Jest bardziej podobny do wspomnianej już przedostatniej płyty Snaitha - "Jiaolong" (choć skojarzenia z "Sun" z albumu "Swim" są również jak najbardziej wskazane). Kładzie on większy nacisk na rytmikę, choć nie zapomina bynajmniej o melodii. Spycha ją tylko na moment na boczny tor. Ta powraca jednak już pod koniec "Marsa", by z pełną siłą uderzyć w piosence następnej.
- "Back Home" - no właśnie, tutaj emocjonalność daje się we znaki chyba najbardziej na całej płycie. Muzyka zaostrza się nieco i przy okazji zahacza o pop. Nie oznacza to jednak obniżenia lotów. Gdzieżby tam, Caribou jedynie je podwyższa. Brawa za ten utwór.
- "Your Love Will Set You Free" - przytłumiona i bardziej rozbudowana wersja "All I Ever Need". Klimat jest już jakby grobowy. Do tego stopnia, że na myśl przywodzi mi on (wraz z tytułem) frazę "liberty in death (is the only true freedom)". Zmieńmy słowo "death" na "love" i otrzymujemy motto tej płyty. Piękne, a zarazem straszne. Tak samo jest z tym utworem. Kolejne skojarzenie (z którego pewnie musiał się będę długo tłumaczyć): "Space Oddity" Bowiego. Równie piękne i onieśmielające (dołujące, smutne, przeszywające - wedle uznania). Doskonałe zakończenie doskonałej płyty.
Pewnie niedługo przestanę Was tym Caribou zamęczać. Wytrzymajcie jeszcze trochę.
Ocena: 10/10
Już jutro: Łona i Webber
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz