piątek, 29 maja 2015

Ibeyi - Oya


Nie mam pojęcia w jaki sposób to cudo kryło się przede mną tak długo.
Utwór ma już prawie rok. Eponimiczna płyta, z której pochodzi, jest na szczęście nieco młodsza, bo tegoroczna. A słychać tam wiele dobrego. Od rytualnych zaśpiewów w języku yoruba, przez kubańskie konga, po wokale w stylu Björk (w "Oya") bądź Hoziera (w "Mama Says"). No i niesamowite emocje. Niektórzy twierdzą, że siostry (bliźniaczki, co w plemieniu Yoruba jest ponoć nierzadko spotykane) łączą się na tej płycie z duchami przodków, w tym również z najważniejszymi - duchami zmarłego kilka lat temu ojca, Miguela Angi Díaza, słynnego perkusisty związanego z Buena Vista Social Club, oraz starszej siostry, której poświęcony jest cały utwór, nazwany od jej imienia "Yanira". I, co najważniejsze, po wysłuchaniu "Ibeyi" jako słuchacz jestem w stanie w całości w to uwierzyć. Naprawdę, Kubanki są w swej muzyce niewiarygodnie wiarygodne. A nawet, jeśli jakiś konkretny utwór ("Faithful", dajmy na to) we wspomnianą konwencję się nie wpisuje, to złożony jest wyjątkowo solidnie i przywodzi na myśl same dobre skojarzenia (na przykład Portishead z najlepszych czasów).
Na koniec nie sposób nie wspomnieć która wytwórnia wzięła bliźniaczki pod swoje skrzydła. A było to XL Recordings - ta sama oficyna, która wykreowała FKA twigs, współpracowała z Radiohead i cały czas ma w perspektywie przeciągające się od kilku dobrych lat wydanie debiutu Jai Paula. Przed Ibeyi rysuje się zatem świetlana przyszłość.

Ocena: 9/10

Już jutro: Manu Chao

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz