poniedziałek, 28 lipca 2014

Eminem - Lose Yourself


Na początku chciałbym ostrzec, że wielbiciele Eminema mogą poczuć się tu srogo dotknięci. W związku z tym odradzam im czytanie tego posta i posłuchanie sobie jakiegoś porządnego hip hopu (może być to).

Oto jedyna bodaj piosenka Eminema którą jestem w stanie zdzierżyć. Czemu jedyna? Bo po prostu go nie lubię. I nie jest to wcale kwestia tego, że nie lubię hip hopu - uwielbiam hip hop. Sęk w tym, że Eminem go nie uprawia - on uprawia gatunek, który można nazywać hip popem. Jest to zazwyczaj rapowany pop z pewnymi elementami hip hopu (np. samplami). W kierunku hip popu swego czasu odwrócił się nawet lubiany przeze mnie Jay-Z, w tym klimacie często siedzi również Snoop Dogg. W samym hip popie również nie ma jednak nic złego - kilka lat temu niezmiernie spodobała mi się taka właśnie popowa piosenka Jaya-Z - "Empire State of Mind" - nagrana z Alicią Keys.
W Eminemie nie podoba mi się jego nastawienie do muzyki oraz to, jak odbierają go fani. Jest uważany za kogoś, kto zmienił podejście do hip hopu na świecie. Błąd - on zmienił podejście do rapu, stworzył swój odrębny styl. Ale rap to nie gatunek. Rapują oczywiście głównie hiphopowcy, ale rapuje też Kazik w swoich typowo rockowych lub altrockowych utworach takich jak "Inwazja waranów" lub "Jeden przykład fortuny z rodzimego kraju", rapuje Plan B na swojej popowo-soulowej płycie "The Defamation of Strickland Banks".
Eminem jest również uważany za kogoś wyjątkowego, bo jako biały "przebił się" w czarnym hiphopowym środowisku. Tylko problem polega na tym, że oprócz rzekomego przebicia się trzeba jeszcze zaprezentować coś szczególnego, nietypowego. Eminem jest do bólu szablonowy - mówię tu i o tekstach, i o warstwie muzycznej. Jego piosenki mogłyby zostać równie dobrze napisane przez Lil Wayne'a lub innego artystę jego pokroju. Jedynym więc na razie wyróżnikiem Eminema jest jego styl rapowania, który też jednak do rewolucyjnych nie należy.
Czemu więc Eminem jest najlepiej sprzedającym się artystą XXI wieku? Dlatego że jest biały. I tak, jest to dość drastyczna diagnoza, ale inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Marshall Matters to ktoś, z kim mogą identyfikować się młodzi europejscy lub amerykańscy "rebelianci" (naturalnie niezrozumieni przez otaczającą ich rzeczywistość), którzy oczywiście jak Eminem chcą być bogaci i uwielbiani (patrz teksty na pierwszej, wyjątkowo marnej zresztą, płycie Eminema). Nie mogą jednak identyfikować się z czarnym (choć często znacznie lepszym) raperem, takim jak RZA, bo problemy kogoś takiego jak Eminem są im bliższe od problemów przedstawianych w tekstach czarnoskórych artystów (np. dyskryminacja rasowa, życie zgodne z kodeksem miejskiego samuraja, walki gangów - no, przyznajmy, są to sprawy dość odległe dla nastoletniego krakowianina lub londyńczyka).
Mamy tu więc wzór na doskonale sprzedającego się artystę: hip hop (uwielbiany przez masy) + biały człowiek (bo czarny człowiek jest gorszy od białego - duh!) + legenda o przebijaniu się do muzycznej elity i bogatego świata (choć w rzeczywistości przebijać się wcale za bardzo nie musiał, a "8. mila" jest znacznie podkoloryzowana). Muzyka może być przeciętna, ale ona przecież się nie liczy. Kogo obchodzi wysoki poziom kultury muzycznej?!

Już jutro: Jack White

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz