poniedziałek, 27 października 2014

Recenzja (2): Gnarls Barkley - St. Elsewhere


Dziś obiecywany kilka dni temu kolejna recenzja - tym razem przeczytacie o debiutanckim albumie duetu Gnarls Barkley. "St. Elsewhere" (bo tak się to wydawnictwo nazywa) ukazało się w roku 2006. Produkcja jest dziełem połówki duetu, Danger Mouse'a. Album wykorzystuje sporą ilość sampli - czerpie garściami z muzyki włoskiej, ale można też na nim znaleźć bardzo charakterystyczny motyw z "Mono Ski" Keitha Mansfielda. Zaczynamy jednak nie od niego, a od...
  1. "Go-Go Gadget Gospel" - ...najbardziej energicznego utworu na płycie. Należy on też chyba do najlepszych - razem z "Crazy", "Just A Thought" oraz "The Last Time". Ale nie uprzedzajmy faktów. Cóż można zapamiętać z "GGGG"? Na pewno mocną perkusję, takież chórki i ciekawą melodyjkę w tle (określenie mało profesjonalne, ale nijak nie mogę rozwikłać zagadki cóż to za instrument).
  2. "Crazy" - najbardziej znany utwór autorstwa GB. Niejednokrotnie można go było usłyszeć w różnorakich stacjach radiowych, zebrał też sporo nominacji do różnych nagród muzycznych. Tu z kolei popalić daje CeeLo Green, który wokalnie czyni cuda. A przynajmniej tak to brzmi, bo piosenka w gruncie rzeczy do szczególnie trudnych nie należy.
  3. "St. Elsewhere" - piosenka tytułowa, dość dla albumu charakterystyczna. Jako że należy ona do tych lepszych, rozwodzić można by się nad nią długo. W skrócie: interesujący eklektyzm stylistyczny, po raz kolejny świetny wokal (ale do tego musimy się przyzwyczaić, ponieważ nie jest to rzecz dla CeeLo niezwykła) i ciekawe instrumentacje.
  4. "Gone Daddy Gone" - kolejny znany utwór. Cover piosenki zespołu Violent Femmes (ktoś ich jeszcze pamięta? To był naprawdę fajny zespół). Nic szczególnego, ale tylko w kontekście naprawdę fantastycznej płyty.
  5. "Smiley Faces" - jedna z moich ulubionych piosenek z tego albumu - chyba za sprawą tych chórków i sekcji rytmicznej, która spisuje się tu naprawdę wyjątkowo dobrze. Jest nastrojowo.
  6. "The Boogie Monster" - to jest, przyznam, raczej zaskakujące. Stylistyka zmienia się dość gwałtownie - wydawało się, że pozostaniemy przy soulu z naleciałościami alternatywnymi, a tu naraz przechodzimy w alternatywę z naleciałościami soulowymi. Zmiana ta chyba utworowi nie służy - niby jest niezły, lecz na tle innych piosenek wypada bladawo.
  7. "Feng Shui" - po raz wtóry zmiana stylistyki. Tym razem na coś na kształt hip hopu. Może ten gatunek leży GB bardziej niż alternatywa, może zaletą utworu jest jego długość (czyli mizerne półtorej minuty) - w każdym razie ten eksperyment udaje się znacznie lepiej niż "The Boogie Monster".
  8. "Just A Thought" - znów przeskakujemy w inne rejony muzyczne. Skok ten wychodzi panom z GB jeszcze lepiej niż poprzedni - trafiają na obrzeża popu, alternatywy i soulu. Mamy tu więc chwilę gatunkowego wyciszenia - ale jest to jedynie cisza przed burzą, bo zaraz nadejdzie...
  9. "Transformer" - ...utwór przede wszystkim dziwny. Instrumentalnie niczego nadzwyczajnego sobą nie prezentuje (acz elektronika złożona tu została całkiem solidnie), za to ciekawostką są wokale. Im też proponuję się przysłuchać.
  10. "Who Cares?" - trochę jak "The Boogie Monster", ale bardziej popowo. Piosenka ładna, tyle że niestety nic poza tym. No i mamy tu wspomniany na początku sampel z Keitha Mansfielda.
  11. "Online" - olejcie wszystko, słuchajcie wspaniale brzmiącego głosu CeeLo Greena. Mógłby właściwie nagrać całą płytę złożoną wyłącznie z tych niskich śpiewanych tonów oraz gwizdków słyszalnych w tle tego utworu i założę się, że słuchałbym tego na okrągło.
  12. "Necromancer" - po raz kolejny zwrot w stronę hip hopu i alternatywy. Drugi (po "Who Cares?") i ostatni utwór, którego na płycie mogłoby ewentualnie nie być.
  13. "Storm Coming" - gitara w tle, niezwykła energia bijąca z odmienianego dziś już przez wszystkie przypadki wokalu CeeLo Greena i bujna perkusja - to wszystko składa się na utwór naprawdę godny zapamiętania. No i ta spowolniona jakby część, po której następuje względne uspokojenie - palce lizać. Fajnie by to brzmiało jako czołówka do filmu o przygodach Jamesa Bonda.
  14. "The Last Time" - utwór najbardziej poprockowy, z czego poniekąd wynika jego główna zaleta, czyli przystępność. Rzecz naprawdę udana. Ładny sposób na zamknięcie doskonałej płyty.

Ocena: 8/10

Już jutro: Voo Voo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz